Samochód bezwypadkowy...
Kupno samochodu używanego to w Polsce przygoda przypominająca wyprawę po skarb. Tyle że mapę rysował ktoś po dwóch piwach, a skrzynia ze złotem okazuje się być plastikową kasetką pełną kamieni. I właśnie w tej dzikiej dżungli komisów, portali ogłoszeniowych i podejrzanie tanich okazji pojawia się magiczne określenie: „samochód bezwypadkowy”. Co oznacza? To już zależy od interpretacji. Bo przecież istnieje też auto „absolutnie bez wypadkowe”, które – przysięgają sprzedający – nigdy nawet nie zbliżyło się do kolizji.
Zacznijmy od definicji
Samochód bezwypadkowy to auto, które – według sprzedawcy – nigdy nie brało udziału w wypadku. Problem w tym, że definicja wypadku bywa elastyczna niczym moralność handlarza używanymi BMW. Co innego oznacza dla Ciebie, a co innego dla sprzedającego, który twierdzi, że „przecież tylko pieszy się oparł” albo że „tak fabryka lakierowała te błotniki”.
Z kolei samochód absolutnie bez wypadkowy to pojazd, który w opinii sprzedawcy nigdy nie widział żadnej stłuczki, nie miał wymienianego błotnika, a na pewno nie uczestniczył w żadnym zdarzeniu drogowym. Tyle że jeśli zapytasz o miernik lakieru, nagle okaże się, że „to auto miało tylko drobne polerowanie”.
Bezwypadkowy, ale jakim cudem?
Kiedy sprzedawca oświadcza, że samochód jest „absolutnie bez wypadkowy”, warto zachować czujność. Fot. Jacek JureckiPrzykładowa sytuacja: znajdujesz wymarzone auto, zadbane, pachnące, niemalże fabryczne. Sprzedający uroczyście przysięga, że pojazd jest bezwypadkowy. Po chwili namysłu dodaje: „Ale dach był lakierowany. No i drzwi. Ale to kosmetyka!”. Po głębszym śledztwie okazuje się, że kosmetyka ta obejmowała wymianę ćwiartki nadwozia, zgrzewanie podłogi i poprawki szpachlą, której ilość mogłaby posłużyć do wybudowania nowego pomnika w centrum miasta.
Samochód bezwypadkowy w wersji handlarza to często auto, które technicznie rzecz biorąc nie miało „wypadku” – bo przecież stłuczka parkingowa to jeszcze nie katastrofa. Jeśli jednak maska otwiera się na boki, reflektory patrzą w przeciwnych kierunkach, a klapa bagażnika wygląda jak harmonijka, można podejrzewać, że ktoś tu nieco nagiął rzeczywistość.
Absolutnie bez wypadkowy – czyli cud nad Wisłą
Kiedy sprzedawca oświadcza, że samochód jest „absolutnie bez wypadkowy”, warto zachować czujność. Ten stopień zapewnień sugeruje, że auto nie tylko nie miało wypadku, ale wręcz nigdy nie przekroczyło dozwolonej prędkości, nie wjechało w żadną dziurę i zawsze było prowadzone przez ułożonego emeryta jeżdżącego wyłącznie na niedzielne msze.
W rzeczywistości często okazuje się, że taki pojazd rzeczywiście może wyglądać dobrze… ale po dokładnym sprawdzeniu historii okazuje się, że np. pięć lat temu został wyeksportowany z USA po tym, jak tsunami wciągnęło go na drugie piętro galerii handlowej.
Jak odróżnić prawdę od fikcji?
Oto kilka metod, które pozwolą Ci odkryć, czy masz do czynienia z prawdziwie bezwypadkowym samochodem, czy raczej z arcydziełem blacharza-artysty:
1. Miernik lakieru – jeśli wartości różnią się między panelami bardziej niż wyniki matury z matematyki, wiesz, że coś było naprawiane.
2. Sprawdzenie szczelin – jeśli jedne są szersze od drugich, a maska wydaje się być z innej epoki niż reszta samochodu, oznacza to, że ktoś miał tu niezły dylemat blacharski.
3. Historia pojazdu – VIN potrafi zdradzić więcej niż spowiednik w konfesjonale. Zawsze warto sprawdzić raporty z baz danych.
4. Jazda próbna – auto, które ciągnie w lewo, stuka jak orkiestra symfoniczna i wydaje odgłosy przypominające jęki weterana wojennego, raczej nie jest „absolutnie bez wypadkowe”.
