14 lutego. Dla jednych to dzień miłości, dla innych coroczna tortura w postaci pytania: "A gdzie moje kwiatki?". Dla mnie to dzień, w którym po raz kolejny upewniam się, że moim największym uczuciem nie jest ani kobieta, ani pies, ani nawet pizza z podwójnym serem. Tylko moje 12-letnie Audi.
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham mojego psa, ale kiedy postawiłem na parkingu nowiutkie Ferrari, jego pierwszą reakcją było obsikanie przedniej rejestracji. Coś w tym aucie musiało go denerwować, może ta pretensjonalna czerwień albo fakt, że nawet doświadczony mechanik bał się otworzyć maskę. Audi nigdy go nie denerwowało. Przeciwnie, śpi wd nim zadowolony, a ja wiem, że to znak prawdziwej akceptacji.
Gdy siadam w Audi, czuję się jak w objęciach starej, dobrej miłości. Deska rozdzielcza może trzeszczy, ale robi to w sposób znajomy, przyjazny. Siedzenia mają na sobie ślady lat przeżytych razem, ale kto by narzekał, skoro dopasowały się do mojego kształtu niczym dobrze znany fotel w salonie? A Ferrari? Owszem, przyciąga spojrzenia, ale każda jazda to jak randka z osobą, która uparcie używa obcego języka. Wiesz, że jest piękna, ale kompletnie się nie rozumiecie.
Przede wszystkim Audi mnie nie zdradza. Nie wyskakuje mi z komunikatami w stylu "awaria systemu", "skontaktuj się z serwisem" czy "przetwarzam dane" jak jakiś rozkapryszony influencer. Jedyne, co czasem robi, to lekko zakaszle zimą, ale po chwili odpala bez narzekania. Ferrari natomiast potrzebuje uwagi niczym wymagający partner: co chwilę tankuj, sprawdzaj olej, myj delikatnie, nie ruszaj na zimnym silniku. A ja? Ja chcę po prostu jeździć.
Kiedy mówię znajomym, że wolę swoją starą Audiczkę niż najnowszy supercar, patrzą na mnie z litością. Ale miłość to nie tylko wygląd. To komfort, wierność i to, że wiesz, że nie zostawi cię w losowym momencie na poboczu z awarią elektroniki. Ferrari może i robi wrażenie, ale to Audi zna wszystkie moje sekrety, a mimo to zawsze odpala na pierwszym zakręcie kluczyka.
Więc w te Walentynki zabiorę moje Audi na randkę. Wskoczymy na myjnię, wleje mu najlepsze paliwo, a potem pojedziemy na długą przejażdżkę bez celu, gdzieś, gdzie drogi są puste, a miłość pachnie benzyną i lekkim zapachem oleju silnikowego. Bo prawdziwa miłość to nie czerwona karoseria i 800 koni mechanicznych. To 12 lat razem i wierność na każdej drodze.
Krzesław Krzyżanowski