Opel Corsa. Model niby doskonale znany, bowiem obecny na rynku już od... tak, tak... od 42 lat. Jednak w swoim najnowszym wcieleniu trudny do jednoznacznego zdefiniowania i oceny. Zwłaszcza w udostępnionej nam do zrecenzowania wersji. Wydaje się bowiem samochodem jakby trochę nie z tej epoki. Nie jest przecież mocno lansowanym elektrykiem ani modnym crossoverem, lecz klasycznym miejskim hatchbackiem, czyli pojazdem teoretycznie schodzącym ze sceny. Wszak jakiś czas temu pożegnaliśmy Forda Fiestę, z salonów Fiata już dawno zniknęło Punto, a ostatnio krążą pogłoski o zakończeniu produkcji Volkswagena Polo.
Łza się też kręci w oku, gdy siedząc w Corsie szóstej generacji patrzymy na tradycyjną stacyjkę ze "staroświeckim" kluczykiem i na równie "przestarzałe" pokrętła, służące do obsługi systemu audio i klimatyzacji. Z drugiej strony nie brakuje tu również nowoczesnych rozwiązań w rodzaju cyfrowego kokpitu, dziesięciocalowego ekranu dotykowego, elektroniki, czuwającej nad bezpieczeństwem podróżnych, dżojstika w roli lewarka skrzyni biegów czy wreszcie wielce zmyślnego zespołu napędowego. A sądząc po statystykach sprzedaży, lans lansem, moda modą, ale benzyniaki segmentu B, czyli takie właśnie jak Corsa, wciąż cieszą się w Europie dużą popularnością...
To tyle tytułem wstępnej refleksji. Spójrzmy teraz na testowanego Opla z perspektywy kilku metrów. Wygląda zgrabnie, a z ciemnoczerwonym nadwoziem, czarnym dachem i licznymi innymi czarnymi elementami również efektownie.
Czerń, z paroma akcentami srebrno-metalicznymi, dominuje także we wnętrzu auta. W kabinie tej klasy pojazdu trudno oczekiwać luksusowych materiałów wykończeniowych i faktycznie, plastiki nie zachwycają. Są na ogół twarde, a do tego w wielu miejscach pokryte błyszczącym lakierem "fortepianowym", gromadzącym kurz i odciski palców. Można mieć też pewne pretensje do staranności montażu poszczególnych elementów.
Wspomniane wyżej ekrany systemu informacji i rozrywki budzą mieszane uczucia. Są proste w obsłudze, ale jednocześnie chyba aż za bardzo oszczędne w przekazywanej treści. Natomiast na zdecydowaną pochwałę, jak to często bywa w Oplach, zasługują wygodne, ergonomiczne, optymalnie wyprofilowane fotele.
Widoczność z miejsca pracy kierowcy, wspomagana przy manewrowaniu kamerą cofania, skądinąd o dość przeciętnej jakości obrazu, jest co najmniej dobra. Nikt też nie powinien narzekać na przestronność przedniej części kabiny. Z tyłu, co zrozumiałe w samochodzie o rozstawie osi wynoszącym 2540 mm, jest dużo gorzej. Gdy kierowca o wzroście, powiedzmy 185 cm, zechce odsunąć swój fotel maksymalnie do tyłu, nie usiądzie za nim nawet kilkuletnie dziecko.
Bagażnik ma pojemność 309 litrów. Można ją powiększyć, składając tylną kanapę, dzieloną w proporcji 1:3/2:3. Powstaje wtedy jednak wyraźny uskok. Gdy, wkładając palec w dziwne przecięcie podniesiemy podłogę bagażnika, ujrzymy pod nią wnękę na koło zapasowe z... zestawem naprawczym do opon.
Recenzowana Corsa jest samochodem z napędem hybrydowym. Jego wspomniana wyżej "zmyślność" wynika z technicznej kompozycji. Jak podkreśla producent auta, koncern Stellantis - oryginalnej i nowatorskiej.
Mamy tu zatem nowej generacji trzycylindrowy silnik benzynowy PureTech o pojemności 1.2 litra i mocy 136 KM, dostarczający 230 Nm maksymalnego momentu obrotowego (jest też wersja słabsza, 100 KM i 205 Nm). Dzięki zastosowaniu turbosprężarki o zmiennej geometrii oraz systemu zmiennych faz rozrządu obie jednostki funkcjonują w tzw. cyklu Millera, współpracując z nową, zelektryfikowaną, dwusprzęgłową skrzynią biegów o sześciu przełożeniach.
Jej obudowa mieści elektroniczny sterownik przekładni oraz dodatkowy silnik elektryczny o mocy 28 kW, wytwarzający maksymalny moment obrotowy o wartości 55 Nm. Napędzany paskiem rozrusznik-generator w połączeniu z silnikiem elektrycznym służy do uruchamiania silnika spalinowego z postoju i podczas jazdy. W samochodzie istnieją dwie oddzielne instalacje elektryczne: 12V, do zasilania wyposażenia auta oraz 48V, zasilająca układ hybrydowy. Jest też dodatkowy akumulator, umieszczony pod przednim fotelem.
Brzmi to skomplikowanie, ale najważniejsze, że opisana konstrukcja finalnie zapewnia nienagannie płynną jazdę. Bez turbodziury. Bez zwłoki przy ruszaniu lub gwałtownym przyspieszaniu, przytrafiającej się w niektórych innych modelach z dwusprzęgłowymi skrzyniami biegów. Bez, powodującego dokuczliwe wycie, wpędzania silnika na wysokie obroty w samochodach z przekładniami bezstopniowymi. Bez szarpania, skłaniającego kierowcę do natychmiastowej dezaktywacji układu start/stop. Trzeba się jedynie przyzwyczaić do funkcjonowania systemu odzyskiwania energii, który sprawia, że przy każdym odpuszczeniu pedału gazu auto zaczyna mocno zwalniać.
Co ciekawe, Opel określa swoją technologię skrótem MHEV, przypisanym zazwyczaj tzw. miękkim hybrydom. Te jednak nie pozwalają na poruszanie się wyłącznie w trybie elektrycznym. Tymczasem w Corsie Hybrid jest to możliwe, choć oczywiście tylko na krótkich dystansach i podczas manewrowania na parkingach.
A jak owa wyrafinowana technika wpływa na zużycie paliwa? Komputer pokładowy w swojej pamięci przechowywał informacje o spalaniu na poziomie 6-7 l/100 km. Nieźle, ale prawdę mówiąc można by chyba oczekiwać nieco lepszego wyniku. Osiągi? Dla znacznej części użytkowników samochodu zapewne wystarczające. Katalogowa prędkość maksymalna wynosi, zależnie od parametrów silnika, 190 lub 204 km/h. Przyspieszenie od 0 do 100 km/h... Dziwne, ale producent tej wartości w swoich materiałach nie podaje. W każdym razie Opel Corsa 1.2 Hybrid eDC6 nie jest zawalidrogą.
Przyjemność z jazdy małym, około czterometrowej długości hatchbackiem, zwiększa zaskakująco skuteczne wyciszenie wnętrza oraz zawieszenie, umiejętnie łączące sprężystość z komfortem. Psuje nieco kiepskie działanie systemu odczytywania znaków drogowych. Na domiar złego każde, często rzekome, przekroczenie dopuszczalnej prędkości jest sygnalizowane brzęczykiem. Owszem, można to wyłączyć w ustawieniach, ale ów asystent i tak uaktywnia się każdorazowo po rozpoczęciu podróży.
AR