Warszawski fotoradar nie daje za wygraną. Wandale również
Jacek JureckiAutor
W Warszawie są miejsca, które zna każdy kierowca – niekoniecznie z mapy, a raczej z... punktów karnych i mandatów. Jednym z nich jest odcinek Al. Jerozolimskich przy numerze 239. To właśnie tam, w samym sercu wielkiego miasta, stoi – a raczej stara się stać – bohater naszej opowieści. Fotoradar. Urządzenie, które miało być cichym stróżem prawa, a stało się symbolem wojny nerwów między kierowcami a systemem.

Fotoradar z charakterem – historia pełna wzlotów i... demolki
Zacznijmy od początku. W listopadzie ubiegłego roku fotoradar przy Al. Jerozolimskich został uruchomiony z misją: dyscyplinować kierowców i poprawiać bezpieczeństwo na jednej z najbardziej uczęszczanych arterii stolicy. Efekt? 12,5 tysiąca zarejestrowanych wykroczeń w zaledwie dwa miesiące. To nie jest pomyłka – piętnaście na każdy tysiąc aut łamało przepisy, przekraczając dopuszczalną prędkość 50 km/h. Statystyki mówią same za siebie: ten odcinek wymagał kontroli.
Ale jak to w Polsce bywa, nie każdemu ten nadzór przypadł do gustu. W lutym 2024 roku urządzenie zostało uszkodzone. Ktoś, najpewniej zirytowany jego skutecznością, postanowił wymierzyć „sprawiedliwość” po swojemu – siłą. Fotoradar zniknął z krajobrazu Al. Jerozolimskich, ale tylko na chwilę.
Fot. CANARD
Wrócił w czwartek, 17 kwietnia, jak Feniks z popiołów – naprawiony, zmodernizowany, gotowy do działania. Wystarczyło mu kilka godzin – od piątku, godziny 13:00 – by zarejestrować 50 wykroczeń. To mówi wszystko: problem wcale nie zniknął, mimo nieobecności urządzenia. Fotoradar działał ledwie kilkanaście godzin i… znów został zniszczony. Sprawca – na razie nieznany – znów postanowił wziąć prawo w swoje ręce. Policja bada okoliczności incydentu, ale jedno jest pewne: ten fotoradar ma pecha. Albo po prostu za dobrze spełnia swoje zadanie.
Fot. CANARD
Dlaczego to miejsce jest takie "gorące"?
Al. Jerozolimskie to nie tylko jedna z głównych arterii Warszawy. To symbol pędu, codziennego pośpiechu, wielkomiejskiego rytmu. Kierowcy – spieszący się do pracy, na spotkania, do domu – często traktują ograniczenie prędkości jako sugestię, a nie obowiązek. 50 km/h? Niewielu się do tego stosuje. A fotoradar? No cóż, przypomina, że jednak warto zwolnić.
Tym bardziej że konsekwencje mogą być tragiczne. Al. Jerozolimskie to teren intensywnego ruchu – nie tylko samochodowego, ale i pieszych czy rowerzystów. Mniejsza prędkość to większa szansa na uniknięcie wypadku. Dlatego też urzędnicy i służby drogowe podkreślają: fotoradar wróci. I to nie byle jak – tym razem lepiej zabezpieczony, trudniejszy do zniszczenia. Może nawet z monitoringiem i dodatkowymi środkami ochrony.
Fotoradar – wróg czy sprzymierzeniec?
Z jednej strony – frustracja kierowców. Mandaty, punkty karne, zatrzymane prawo jazdy. Z drugiej – bezpieczeństwo. Bo choć łatwo narzekać na urządzenia rejestrujące wykroczenia, to trudno zaprzeczyć, że ich obecność realnie wpływa na styl jazdy. Ludzie zwalniają. Jadą ostrożniej. Myślą.
I choć pojawiają się głosy, że to tylko sposób na „dojenie” kierowców z pieniędzy, prawda jest bardziej złożona. Mandat można dostać tylko za złamanie przepisów. A fotoradar – wbrew legendom – nie poluje na nikogo z ukrycia. Stoi, widoczny jak na dłoni, przy drodze. Informują o nim znaki. Tylko trzeba patrzeć i jechać zgodnie z przepisami. Tyle i aż tyle.
Przyszłość fotoradaru na Al. Jerozolimskich
Czy warszawski fotoradar przetrwa kolejną próbę? Czy tym razem wytrzyma dłużej niż kilkanaście godzin? Wszystko wskazuje na to, że tak – urządzenia tego typu będą coraz lepiej chronione, bo miasto nie zamierza się poddawać. Walka z piratami drogowymi to nie tylko kwestia statystyk. To walka o ludzkie życie.
Mimo zniszczeń, mimo protestów, mimo niechęci – fotoradar wróci. Bo trzeba przypominać kierowcom, że ulica to nie tor wyścigowy. A Al. Jerozolimskie to nie miejsce na bicie rekordów prędkości.
Fotoradar na Al. Jerozolimskich – symbol oporu i... zdrowego rozsądku
Choć mogłoby się wydawać, że ta historia to kolejny odcinek serialu o miejskiej infrastrukturze i kierowcach z nadmiarem adrenaliny, jest w niej coś więcej. To opowieść o zmianach, jakie zachodzą w mentalności społeczeństwa. O starciu starego podejścia – „prędkość to wolność” – z nową filozofią: „wolniej znaczy bezpieczniej”.
Warszawski fotoradar to nie tylko maszyna. To znak czasu. Może irytujący, może kontrowersyjny, ale jednak potrzebny. I – jak widać – zdeterminowany bardziej niż niejeden kierowca.