Dziwi mnie to od lat. Może nie jest to coś, co spędza sen z oczu, ale często o tym myślę jeżdżąc po polskich ulicach. Co takiego mnie dziwi? Otóż zgoda właścicieli samochodów na wykorzystywanie ich aut jako nośników reklamowych.
Pewnie już się domyślasz o co chodzi? Tak, chodzi o ramki pod tablice rejestracyjne, na których najczęściej podana jest nazwa jakiejś firmy, jej adres i telefon.
To dość atrakcyjna a przede wszystkim bardzo widoczna reklama. Stoisz w korku i sobie czytasz. I podświadomie kodujesz, że salon marki X znajduje się tu i tu a instalację LPG naprawisz tam i tam.
Ile właściciele takich firm (najczęściej dealerzy samochodowi, ale nie tylko) płacą właścicielom samochodów, którzy wożą owe reklamy na swoich pojazdach? Nic, nichts, nothing, rien, нічого. A może dostają zniżki podczas serwisowania auta? Raczej też nie.
Oczywiście każdy może sobie wozić na samochodzie co mu się żywnie podoba, o ile nie zagraża to bezpieczeństwu. A ramki pod rejestracjami z wydrukowanymi na nich reklamami na pewno bezpieczeństwu nie zagrażają. Ale czy robienie dobrze i „za free” firmie, w której kupiło się samochód, lub w której się go serwisuje ma sens? Dla mnie sensu nie ma.
Bywa, że reklamy takie wożą także kierowcy jeżdżący autami służb państwowych. Przykład? Proszę bardzo. Policja z Wieruszowa opublikowała niedawno zdjęcie oznakowanego radiowozu, na którym wyraźnie widać jego rejestrację a na ramce reklamę prawdopodobnie miejsca gdzie owy samochód jest serwisowany.
Fot. KPP Wieruszów
Malkontenci oczywiście uznają, że się czepiam, że nie mam pewnie większych zmartwień. Oczywiście, że mam. Ale mam zamiar nadal pisać tutaj co mnie dziwi, martwi, śmieszy.
Zatem… do przeczytania.
Kierowca bombowca