Zakopane na prądzie, czyli lekarz i jego elektryczna przygoda
W Zakopanem, gdzie góralski wiatr hula po ulicach, a oscypki smażą się na każdym rogu, wybuchła afera, która zelektryzowała mieszkańców bardziej niż Krupówki w sezonie. Oto w Szpitalu Powiatowym im. dr Tytusa Chałubińskiego jeden z lekarzy postanowił ładować swój elektryczny samochód… prosto z gniazdka szpitala! I to bez pytania o zgodę. Jak donosi Tygodnik Podhalański, auto regularnie stało we wiacie, podłączone do prądu niczym turysta do regionalnego piwa. Ale czy to była miłość do ekologii, czy może zwykłe zapominalstwo o rachunku za prąd? Przyjrzyjmy się temu z humorem i szczyptą góralskiego dystansu.

Elektryczna afera w cieniu Giewontu
Mieszkańcy Zakopanego, którzy mają oczy szeroko otwarte (i słusznie, bo w górach trzeba uważać na wszystko - od niedźwiedzi po ceny oscypków), zauważyli, że elektryczne Porsche regularnie podłącza się do szpitalnej instalacji. „To pewnie lekarz! Stać go na Porsche, a my mamy płacić za jego ładowanie?” - grzmiał jeden z mieszkańców, którego oburzenie mogłoby zasilić pół Krupówek. I rzeczywiście, auto należało do lekarza pracującego w szpitalu. We wiacie, gdzie kiedyś stały karetki, teraz błyszczał elektryk, podłączony do gniazdka niczym komórka do powerbanka.
Dziennikarze Tygodnika Podhalańskiego nie byliby sobą, gdyby nie ruszyli tropem tej elektryzującej sprawy. Gdy zajrzeli do szpitala, samochód stał pod ładowarką, jakby nigdy nic. Szpital, zapytany o sytuację, przyznał: „Oj, stało się, bez zgody to było!”. Lekarz, który najwyraźniej uznał szpitalne gniazdko za publiczny punkt ładowania, musiał uregulować rachunek za prąd i dostał reprymendę. „Nie rób tak więcej!” - pouczono go, a on, jak grzeczny pacjent, obiecał poprawę. I słusznie, bo w górach, jak mawiają, „prąd nie rośnie na drzewach”.
Fot. Tygodnik Podhalański
Elektryczne wojaże w świecie bez ładowarek
Ale zanim rzucimy kamieniem w lekarza, zastanówmy się – życie właściciela samochodu elektrycznego w Polsce to nie bajka. Stacje ładowania są wciąż rzadsze niż yeti w Tatrach. W Zakopanem, gdzie turystów przybywa więcej niż śniegu w styczniu, znalezienie wolnej ładowarki to jak szukanie miejsca parkingowego na Krupówkach w sylwestra – mission impossible. Właściciele elektryków muszą kombinować, gdzie podpiąć swoje cacko, żeby nie zostać na trasie z pustą baterią.
Nie każdy ma w piwnicy własną stację ładowania, a publiczne punkty często są zajęte, zepsute albo tak drogie, że bardziej opłaca się jeździć na oscypkach. Nic dziwnego, że niektórzy kierowcy, jak nasz zakopiański lekarz, szukają kreatywnych rozwiązań. Szpitalne gniazdko? Czemu nie! Tyle że w tym przypadku kreatywność poszła o krok za daleko.
Góralska lekcja ekologii
Cała ta historia to nie tylko lokalna anegdota, ale i przypomnienie, że Polska wciąż uczy się, jak być „na prądzie”. Elektryczne samochody to przyszłość, ale bez rozbudowanej sieci ładowarek i jasnych zasad korzystania z prądu, takie afery będą się zdarzać. Może czas, by Zakopane, które przecież kocha turystów i ekologię, postawiło na więcej stacji ładowania? W końcu, jakby to powiedział góral: „Jak masz prąd, to masz i gaz!”
Na szczęście szpital szybko zareagował, lekarz zapłacił za prąd (niestety nie wiemy ile), a wiata znów czeka na karetki, a nie na elektryki.
Ta historia pokazuje, że w świecie elektromobilności wciąż jest sporo do zrobienia. I może następnym razem, zamiast podłączać auto do szpitalnego gniazdka, warto zapytać o zgodę. Albo, jak prawdziwy góral, po prostu jeździć na gazie… to znaczy, na baterii. Ale z głową!
Na podstawie informacji Tygodnika Podhalańskiego