Po wielu perturbacjach uzyskaliśmy dostęp do tzw. Krajowego Planu Odbudowy. Właśnie dowiedzieliśmy się, że część unijnych pieniędzy z owego nadzwyczajnego funduszu otrzyma Główny Inspektorat Ruchu Drogowego. Kupi za nie 128 urządzeń, służących do automatycznej kontroli drogowej. Większość z nich zostanie zainstalowana na autostradach. W celu, jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, uspokojenia (czytaj: spowolnienia) ruchu na drogach szybkiego ruchu. Sądząc po komentarzach w Internecie informacja ta wzbudziła mieszane uczucia. We mnie również...
Polskie autostrady są dla kierowców oazą wolności. W innych krajach europejskich obowiązują na nich dużo niższe limity prędkości: 130, 120, a nawet tylko 110 kilometrów na godzinę. U nas - 140 km/h. A i tak jeden z moich młodych znajomych przyznaje, że jadąc z Krakowa do Gdańska czy do Wrocławia zawsze "zapina tempomat na 150". Wie bowiem, że za taką nadwyżkę praktycznie nic mu nie grozi.
Na zagranicznych autostradach często obowiązują dodatkowe ograniczenia prędkości. A to ze względu na ochronę środowiska przed zanieczyszczeniami ze spalin, a to z chęci zmniejszenia hałasu. Wystarczy też drobny deszczyk, by na świetlnych znakach o zmiennej treści pojawiała się liczba 100 albo 80. U nas jak dotychczas nie ma mowy o tego rodzaju "fanaberiach".
Na zagranicznych drogach szybkiego ruchu przestrzeganie przepisów wymuszają fotoradary. W Polsce, jeżeli się nie mylę, jedynym autostradowym fotoradarem jest ten na zjeździe z A1 na A4. Ile było gadania, gdy został postawiony...
Na zagranicznych autostradach nie są niczym dziwnym kontrolowane kamerami odcinkowe ograniczenia prędkości. U nas wciąż należą do rzadkości. W rzeczywistości martwe pozostają przepisy o zakazie wyprzedzania się ciężarówek i zachowaniu bezpiecznej odległości między pojazdami. Martwe również ze względu na małe zaangażowanie policji. Jedynym batem na mistrzów lewego pasa, poganiających marudy światłami i na spryciarzy, omijających kolumny aut pasem awaryjnym, są publikowane w sieci filmiki z kamer w cywilnych autach.
Można rzec - kompletne bezhołowie. Tym groźniejsze, że przecież w gruncie rzeczy jesteśmy pierwszym pokoleniem polskich kierowców, które korzysta z dobrodziejstw nowoczesnej infrastruktury drogowej. Dopiero się jej uczymy. Z drugiej strony warto spojrzeć na statystyki. Wynika z nich, że w 2023 r. na naszych autostradach i ekspresówkach doszło do 764 wypadków. To tylko 3,6 proc. wszystkich tego rodzaju zdarzeń. Liczba zabitych (114) stanowiła 6,1 proc. ogółu ofiar śmiertelnych. Może więc byłoby rozsądniej przeznaczyć pieniądze z KPO na poprawę sytuacji tam, gdzie jest naprawdę niebezpiecznie? Choćby na powstrzymanie temperamentów piratów szalejących po drogach lokalnych czy ograniczenie lekceważenia sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniach?
Kiedyś popełniłem żart primaaprilisowy, informując ze śmiertelną powagą, że na polskich autostradach zostaną zamontowane progi zwalniające. Zaskakująco wielu czytelników dało się nabrać na ten dowcip. Dzisiaj... dzisiaj rolę takich "progów" przejął gęstniejący ruch przy jednoczesnym braku wystarczającej liczby pasów jezdni, a także nieustanne pasmo remontów na nie tak dawno przecież oddanych do użytku drogach.
Wszystkie felietony Clacsona znajdziesz TUTAJ.