Tuż po wyborach parlamentarnych zaczęły rosnąć ceny paliw, przez kilka tygodni utrzymywane na podejrzanie niskim poziomie. To było do przewidzenia. Ja jestem jednak ciekawy, co nowa władza uczyni z innym wielkopańskim gestem obecnego rządu, czyli zniesieniem opłat za przejazdy państwowymi autostradami. Czy zdecyduje się na likwidację przywileju, którego wprowadzenie zostało przyjęte przez miliony kierowców z zaskoczeniem, ale niewątpliwie i zadowoleniem?
Byłby to krok obecnie wielce niepopularny i politycznie ryzykowny, lecz z ekonomicznego punktu widzenia w dłuższej perspektywie zapewne konieczny. Nie jesteśmy na tyle bogatym krajem, by fundować zmotoryzowanym darmową jazdę po nowoczesnych, wybudowanych olbrzymim kosztem drogach. Zresztą również Andrzej Adamczyk, minister infrastruktury w gabinecie premiera Mateusza Morawieckiego, przekonywał jeszcze niedawno, że nie stać nas na podobny luksus i zapowiadał objęcie mytem wszystkich dróg szybkiego ruchu w Polsce. Pytanie brzmi zatem raczej nie czy, ale kiedy to nastąpi, no i w którym kierunku podążymy.
Powrót do ściągania opłat na bramkach byłby absurdem. Trudno powiedzieć cokolwiek dobrego także o systemie viatoll, z koniecznością wcześniejszego określenia terminu podróży oraz wskazania, gdzie konkretnie będziemy wjeżdżać na autostradę i którym zjazdem ją opuszczać. Pozostają więc winiety, najlepiej w formie elektronicznej, jak w Czechach, Szwajcarii, Słowenii czy na Węgrzech.
W tym miejscu trzeba jednak przypomnieć historię sprzed dwudziestu lat. Wprowadzenie winiet forsował wówczas wicepremier Marek Pol, przekonując, że jest to najlepszy sposób pozyskania środków na budowę nowych dróg. Najlepszy i najtańszy, bowiem, jak wyliczał, druk winiet będzie kosztował aż dziesięciokrotnie mniej niż urządzenie 15 potrzebnych na początek klasycznych punktów poboru opłat. Sprawa stała się przyczyną poważnego kryzysu rządowego.
Pomysły wicepremiera Pola ostro oprotestowała bowiem nie tylko opozycja, twierdząca, że winiety byłyby w rzeczywistości nowym podatkiem i obciążeniem obywateli, ale nie spodobały się one również współrządzącemu PSL. Z sondaży wynikało, że na ich wprowadzenie nie zgadzało się 85 proc. Polaków, mających samochody. Ostatecznie projekt upadł.
Czy jest czego żałować? Otóż niekoniecznie, jeśli spojrzeć na proponowany wówczas cennik drogowych opłat. Winieta dziesięciodniowa miała kosztować 18 zł, dwumiesięczna 54 zł, a roczna 180 zł. Pamiętajmy, że mówimy o latach 2002-2003, gdy minimalna płaca wynosiła... 760-800 zł. Miejmy nadzieję, że gdyby doszło co do czego, to będziemy wzorować się na wspomnianej wyżej Szwajcarii, gdzie ważna przez 14 miesięcy winieta na samochód osobowy kosztuje 40 franków, co stanowi ułamek procenta dochodów Helwetów i nawet w przeliczeniu na złotówki wydaje się absolutnie do przyjęcia...
Zdjęcie: GDDKiA