Znam tenisistę - amatora, który twierdzi, że jeszcze nigdy nie wygrał ze zdrowym przeciwnikiem. Po zwycięskim meczu niezmiennie słyszy od rywala, że ten akurat tego dnia czuje się fatalnie, boli go noga, ma gorączkę, całą noc dręczyła go biegunka itp. Znam też kierowców, którzy choć przyznają, że jeżdżą dynamicznie (aczkolwiek rzecz jasna bezpiecznie) i są często zatrzymywani z tego powodu przez policję, to zawsze udaje im się wykręcić od odpowiedzialności, bez uszczuplenia konta bankowego i wzbogacenia konta punktów karnych. Czy można im wierzyć? A jeżeli nie zmyślają, to jaką strategię stosują w konfrontacji z drogówką?
Jest ich bowiem kilka. Metoda pierwsza polega na straszeniu policjanta osobistymi układami. "Pan nie wie, z kim ma do czynienia. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do komendanta i jutro wylatuje pan z roboty." Nie trzeba tłumaczyć, że to zazwyczaj nie działa. Ba, może wręcz zaszkodzić.
Metoda druga - na litość. Osoby o zdolnościach aktorskich próbują odegrać dramatyczną scenkę, ilustrującą trudną sytuację życiową przyłapanego na wykroczeniu delikwenta. W ten sposób niejako apelują do ludzkich uczuć funkcjonariusza licząc, że zasłużą na pobłażliwość. Uwaga, nie każde tłumaczenie kierowcy jest wiarygodne. W Internecie można znaleźć całe katalogi dziwnych wymówek sprawców wykroczeń. Moje ulubione to: "Jechałem za szybko bo... gonią mnie dziki, ...dziecko mi wpadło do komina i pędzę, żeby zdobyć gdzieś linę i je stamtąd wyciągnąć, …z oszczędności, gdyż mój samochód strasznie dużo pali; dopiero na szóstym biegu spalanie gwałtownie spada, a szóstkę mogę włączyć dopiero przy 160 km/godz., ...sąsiad zadzwonił, że z mojego mieszkania dochodzą miłosne krzyki, ...złapał mnie skurcz w prawej nodze i nie dałem rady ściągnąć jej z gazu". Wreszcie "nie wiem dlaczego tak gnałem; podejrzewam, że ktoś mnie zahipnotyzował". No i "Gdzie się spieszę? Do Pana, 100 złotych Panu wiozę…"
Tak doszliśmy do metody trzeciej, czyli wręczeniu korzyści materialnej w zamian za odstąpienie od ukarania. Podobno w Polsce tylko ryby nie biorą, a policjanci z pewnością nie są rybami. Jednak rozpowszechnione przekonanie o ogólnym skorumpowaniu służb mundurowych wydaje się mocno przesadzone. Zresztą jak się do tego zabrać? Kiedyś wręczało się funkcjonariuszowi dowód rejestracyjny auta z zawczasu włożonym do środka banknotem o odpowiednim nominale. W razie czego można było udawać, że pieniądz znalazł się tam przypadkiem i nie ma mowy o próbie przekupstwa. Dzisiaj dokumentów nie musimy ze sobą wozić i policjanci o nie raczej nie proszą. Z drugiej strony niekiedy sami, jakby to powiedzieć, "wychodzą naprzeciw". Jeden z kolegów opowiadał, że nadział się na kontrolę radarową. Podchodzący do samochodu policjant zobaczył leżący na siedzeniu pasażera portfel i szepnął: "Dogadamy się, ale nie tutaj, przy ludziach". Innym razem ten sam kierowca wykpił się... oryginalnym breloczkiem. "Mundurowy trochę marudził, że nie mam drugiego takiego dla kolegi, ale w końcu puścił wolno".
W tym miejscu muszę się przyznać, że ja też nie płacę mandatów. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio zostałem zatrzymany przez policję. Nie, nie tylko dlatego, że staram się jeździć zgodnie z przepisami. Mam po prostu szczęście. Przez kilka lat, jadąc rano do pracy odwoziłem córkę do szkoły. Regularnie skracałem sobie drogę, ignorując, w samym centrum miasta, pewien zakaz skrętu w lewo. Przez całą podstawówkę nie zanotowałem ani jednej wpadki. Powtórzę: ani jednej. Żona tylko raz spróbowała powtórzyć ten manewr i... została przyłapana przez zaczajony za zakrętem patrol w radiowozie.
Szkoda tylko, że ten mój fart nie sprawdza się w totku...
Wszystkie felietony Clacsona przeczytasz TUTAJ.