Bawili mnie i niezmiennie bawią spece od marketingu, którzy anonsując nowy model samochodu informują, że jest to pojazd przeznaczony przede wszystkim dla wielkomiejskich młodych singli oraz rodzin z małymi dziećmi. Być może w Europie Zachodniej takie określenie tzw. targetu ma sens, ale w Polsce... niekoniecznie.
Owszem, również u nas istnieje grupa poszukiwanych na rynku, doskonale opłacanych młodych wiekiem fachowców, których stać na wiele. Oni jednak zazwyczaj nawet nie spojrzą na lansowane w dzisiejszych czasach skromne, aczkolwiek funkcjonalne, przyjazne środowisku naturalnemu poręczne wozidełka. Celują zazwyczaj w auta prestiżowych marek, fury o sportowym sznycie, z kilkusetkonnymi silnikami pod maską. Ma być mocno, głośno, szpanersko. Takich samochodów zwykle zresztą się nie kupuje, lecz bierze w leasing, by po trzech latach wymienić na nowe. Ich użytkownicy są bowiem z reguły niecierpliwi, ulegają modom, pozostają łasi na techniczne nowinki. Szybciej się również nudzą. Dlatego gdyby tylko mogli, zmienialiby samochody równie często, jak zmieniają telefony komórkowe...
To jednak i tak margines, gdyż przeciętny polski młody wielkomiejski singiel, jakże często zatrudniony na "śmieciówce", może jedynie pomarzyć o kupnie auta za wielokrotność swojej miesięcznej wypłaty. Poza tym on też ma motoryzacyjne aspiracje. Nietrudno zgadnąć, na co się zdecyduje, stojąc przed wyborem: fabrycznie nowa, absolutnie bazowa Dacia Sandero 1.0 90 KM Essential za 62 900 zł, czy kosztujące tyle samo dziesięcioletnie BMW 3 328i 2.0 245 KM xDrive.
Z kolei młode polskie rodziny z małymi dziećmi kombinują, jak uzyskać zdolność kredytową, pozwalającą pożyczyć pieniądze na zakup pierwszego w życiu mieszkania i jednocześnie przy spłacaniu rat nie umrzeć z głodu. Rozsądek ustala priorytety, więc nawet ci lepiej zarabiający unikają zakupowych motoryzacyjnych szaleństw.
W naszych realiach klientelą na samochody teoretycznie wymyślone "dla młodych wielkomiejskich singli i rodzin z małymi dziećmi" są ludzie dojrzali, u kresu aktywności zawodowej. Ci, którzy osiągnęli stabilizację finansową, mają urządzony dom i odchowane, dorosłe potomstwo, a jednocześnie obawiają się związanego ryzyka z kupnem używanego samochodu oraz długotrwałej mitręgi poszukiwania godnego uwagi egzemplarza. Nasłuchali się opowieści o kombinacjach handlarzy. O cofanych licznikach, o "absolutnie bezwypadkowych" pojazdach byle jak kleconych z kilku rozbitków, o machinacjach z książkami serwisowymi, o rzekomych okazjach od "niemieckiego emerytowanego lekarza", które okazują się motoryzacyjnym złomem. Przeraża ich myśl o sprawdzaniu grubości lakieru, analizie numeru VIN, tropieniu fałszerstw dokumentów, kłopotach z rejestrowaniem importowanego auta "do opłat". Dlatego wolą kupić samochód mniejszy i skromniejszy, ale nowy, z gwarancją.
CLACSON