To się prędzej czy później musiało stać. Właśnie pojawiła się informacja, że najlepiej sprzedającym się w grudniu nowym samochodem osobowym w Hiszpanii był chiński SUV MG ZS. W rankingu bestsellerów wyprzedził on tak popularne modele, jak Renault Clio, Hyundai Tucson, VW T-Roc, Toyota Corolla czy Nissan Qashqai. Ktoś powie, że to tylko jeden kraj i jeden miesiąc. Zgadza się, ale doniesienia z Półwyspu Iberyjskiego są wyraźnym zwiastunem nadchodzących zmian...
Chodzimy w produkowanych w Chinach ciuchach i butach, korzystamy z chińskich smartfonów, jesteśmy otoczeni mnóstwem importowanych z ChRL sprzętów. Ba, piszę te słowa, stukając w klawiaturę z napisem "made in P.R.C". Dlaczego zatem nie mielibyśmy jeździć autami chińskich marek?
Wkrótce minie dokładnie 10 lat od czasu, gdy miałem okazję odwiedzić Beijing International Automotiv Exhibition, czyli salon samochodowy w Pekinie. Oglądałem pokazywane tam pojazdy dręczony przemożną myślą, że gdzieś już je wcześniej widziałem. Chińczycy byli wówczas mistrzami podróbek. Produkowali auta zewnętrznie łudząco podobne do znanych i uznanych modeli zagranicznych. Bez żadnych szans, by wejść z nimi na rynki europejskie. Nie tylko z powodu możliwych zarzutów kradzieży własności intelektualnej. Chińskie samochody, stylistycznie nawet jakoś się jeszcze broniące, odstraszały fatalnym wykonaniem, awaryjnością, koszmarnymi wynikami testów zderzeniowych. Ich kabiny pachniały tak samo, jak wnętrza sklepów "Wszystko po 5 zł", czyli... brzydko.
Minęła dekada. Producenci z Państwa Środka blisko współpracowali z koncernami europejskimi czy japońskimi (tworzenie mieszanych spółek jest warunkiem obecności zagranicznych firm na gigantycznym i lukratywnym rynku ChRL) i szybko się uczyli. Dokonali ogromnego skoku technologicznego i jakościowego. Coraz śmielej, i jak widać z sukcesami, zaglądają na nasz kontynent. Nie tylko z samochodami elektrycznymi, o których mówi się, że przynajmniej dorównują pod względem możliwości i cech użytkowych z pozoru bardziej renomowanej konkurencji. Chińskie marki sprytnie wchodzą w lukę, powstającą wskutek gremialnego odchodzenia Europy od aut spalinowych, na które wciąż przecież jest duży popyt. Wspomniany MG ZS jest napędzany silnikiem benzynowym, zależnie od wersji, wolnossącym lub turbodoładowanym. To się musi podobać bardziej konserwatywnej klienteli.
Oferowane już także w Polsce modele kończą ze stereotypem chińskiego badziewia. Tak przynajmniej można sądzić po przychylnych opiniach testujących te samochody dziennikarzy. Recenzenci narzekają w zasadzie jedynie na przestarzałe multimedia i systemy bezpieczeństwa. To jednak stosunkowo łatwo poprawić. Zresztą nabywca jest gotów wiele wybaczyć, zważywszy cenę pojazdów z ChRL (oraz 5-7-letnią gwarancję). MG ZS kosztuje w Hiszpanii poniżej15 000 euro. W Polsce bazowo niespełna 80 000 zł, podobnie jak inny kompaktowy crossover, Beijing 3.
Kto zdoła konkurować z rywalem, korzystającym z tańszej siły roboczej, tańszej energii i surowców? Nic dziwnego, że przedstawiciele europejskiego przemysłu motoryzacyjnego biją na alarm. Żądają interwencji ze strony władz UE, chociażby wprowadzenia zaporowych ceł. Zanosi się na wojnę handlową, która może zakończyć się likwidacją przyczółków chińskiej motoryzacji nad Renem, Loarą i Wisłą. Czy będziemy tego żałować?
CLACSON
Więcej felietonów tego autora znajdziesz TUTAJ.