Rozczulają mnie miłośnicy samochodów elektrycznych, którzy z niegasnącym zapałem i niewzruszoną pewnością siebie zbijają każdy, nawet najsensowniejszy argument zwolenników aut spalinowych, czyli właścicieli potworów, zagrażających istnieniu naszej planety. Bawią mnie jednak również nieprzejednani przeciwnicy elektromobilności, zawsze mający na podorędziu długą, dobrze znaną listę mniej lub bardziej merytorycznych zarzutów wobec pojazdów elektrycznych. I gotowi założyć się o każde pieniądze, że "to się nie może udać"...
Zarówno elektroentuzjaści, jak i elektrosceptycy popełniają ten sam, zasadniczy błąd. Zapatrzeni w teraźniejszość nie wyciągają wniosków z przeszłości i przez to nie doceniają nieprzewidywalności przyszłości.
W 1972 r. w książce pt. "Granice wzrostu" został opublikowany wstrząsający w swojej grozie raport tzw. Klubu Rzymskiego. Jego autorzy, wybitni intelektualiści, ludzie z profesorskimi tytułami renomowanych uczelni wieszczyli, że nasza cywilizacja stoi u progu zagłady. W oparciu o poważne analizy i modele matematyczne twierdzili, że kres jest naprawdę bliski i nastąpi wskutek postępującego przeludnienia, niewystarczającej produkcji rolnej oraz wyczerpywania się surowców. Już w roku 1985 na świecie miało zabraknąć srebra i rtęci, w 1987 cyny, w 1990 cynku, w 1994 ołowiu i miedzi, w 1995 - gazu. Według ówczesnych przewidywań zasoby ropy naftowej powinny skończyć się w 1990 r., a w najlepszym wypadku w 2020 r. Jak jest w rzeczywistości, każdy widzi...
Jeszcze bardziej widowiskowej porażki doznali czarnowidze z przełomu XIX i XX wieku. W Europie i Stanach Zjednoczonych dominował wówczas transport konny. Konie woziły zaopatrzenie i ludzi, obsługując komunikację miejską. Wszechobecność zwierząt pociągowych oznaczała stosy odchodów na jezdniach i stada much, roznoszących choroby. Obrońcy środowiska naturalnego straszyli katastrofą ekologiczną. W 1894 r. londyński "Times" przewidywał, że jeżeli nic się nie zmieni, to do roku 1950 każda większa ulica w stolicy Wielkiej Brytanii zostanie przykryta trzymetrową warstwą końskiego łajna, którego nie da się na czas usuwać. Powszechnie szanowani naukowcy ostrzegali, że przy tak szybkim wzroście liczby koni nieuchronnie zabraknie gruntów do uprawy paszy dla ich wyżywienia. Nikt nie przewidywał, że ratunek przyniesie... motoryzacja.
Wydaje się, że z różnych przyczyn elektromobilność w obecnym wydaniu nie ma szans na sukces, rozumiany jako upowszechnienie się tej formy bezemisyjnego transportu. Nie wiemy jednak, co zdarzy się za dziesięć, dwadzieścia, czy trzydzieści lat. Może kolejne dekady przyniosą przełom technologiczny, który całkowicie zmieni sytuację "elektryków"? Znikną ich wady, a uwypuklą zalety. Może przeobrażenia polityczne lub nowe ustalenia naukowców przywrócą do łask samochody spalinowe? Może wydarzy się coś dziś zupełnie niewyobrażalnego, wymuszając całkowity zwrot w rozwoju transportu? Nie wiadomo. Owszem, mógłbym pokusić się tu o jakieś spekulacje, ale nie chcę okazać się złym prorokiem. Takim, jak wymienieni wyżej poprzednicy.
CLACSON